Ze względu na grę Wojtka w reprezentacji miałam mało czasu, aby cieszyć się jego obecnością. Z uwagi na to, że dostał parę dni wolnego na odpoczynek, przyjechaliśmy do taty na rodzinnego grilla. Razem z Szymonem, Kubą, Gosią i dziadkiem Markiem już od wczesnego popołudnia korzystaliśmy z pogody, zajadając się karkówką, kiełbasą i dobrze przyprawionym kurczakiem. Temperatura wynosiła ponad trzydzieści stopni, a lekko powiewający wiatr choć trochę chłodził skórę. Patrzyłam na Wojtka, który szalał na punkcie Kajetana i trzymając go na kolanach karmił bananowym musem z Gerbera. Mały po każdym przełknięciu uśmiechał się w stronę taty i dukał coś po swojemu - sądząc po minie - z zadowolenia.
- Taki jestem już duży chłop, to i dużo muszę zjeść, prawda?
Czułam się szczęśliwa. Albo nie. Czułam się najszczęśliwszą kobietą na świecie. Półroczny Kajetan był cudowny. Grzeczny, cieszący się ze wszystkiego i potrafiący zająć się jedną zabawką na dobrą godzinę, swoją obecnością wywoływał uśmiech na mojej twarzy, nawet wtedy, kiedy coś szło nie tak. Choć mały, jest ogromnym promykiem szczęścia, zarówno dla mnie, jak i dla Wojtka. Dopiero będąc w szóstym miesiącu ciąży i czując z każdym dniem coraz silniejsze bodźce, jakie wysyła mi dziecko, poczułam się matką. Matką w pełni zadowoloną z faktu, iż już niedługo urodzi syna. Cała rodzina jest zakochana w maleństwie. Wszyscy jednogłośnie mówią, że ciąża i narodziny Kajetana zrobiły z Wojtka prawdziwego, dojrzałego mężczyznę. Faktycznie, nie dość, że pomimo częstych nieobecności, jest wspaniałym ojcem, to i ja czuję się przy nim bezpieczna, wyjątkowa i doceniona jak przy nikim innym, a on sam był dumny z tego, że jego pierwsze dziecko, na dodatek upragniony syn, jest do niego łudząco podobny, nawet na zdjęciach z dzieciństwa. Mam nadzieję, że z wiekiem, Kajetan nabierze choć jedną cechę wyglądu zewnętrznego swojej mamy, bo nawet oczy ciemnieją mu do czekoladowych źrenic taty. Sielanka w rodzinie trwała, pomimo chwilowych problemów Szymona z nogą spowodowanych potrąceniem go na rowerze i ginekologicznym zabiegiem Gosi. Wszystko dzięki temu, że w rodzinie siła i każdy problem rozwiązany wspólnie automatycznie pomniejsza się. Dodatkowych powodów do radości dostarczał również fakt, że od października podejmę pracę w zawodzie, w godzinach od dziewiątej do siedemnastej, a resztę spraw będę mogła z powodzeniem kończyć w domu. Gosia zaproponowała, że z przyjemnością zajmie się małym, kiedy ani ja ani Wojtek nie będziemy mogli.
- Kto jest najpiękniejszym bobaskiem? Kajtuś malutki, tak? Czy nie?
- Tato, błagam. Zamęczycie mi dziecko.
- Co ta mama gada? Przeczy, że mój bobasek jest śliczny? Jak ona śmie?
Poprawiłam małemu koszulkę i spodenki, z powrotem oddając go w objęcia dziadka.
- Zobaczymy, co dziadek ma w aucie? Będziemy robić brum-brum i pip-pip! Wszyscy będą patrzeć, co to za kierowca siedzi, a to Kajtuś! Tylko nie można jeździć bez dokumentów po mieście, jak mamusia kilka lat temu, oj nie można!
- Jestem ciekawa, kiedy skończysz mi to wypominać.
- Chodź, Kajetan! Uciekamy, bo twoja mama się zrobi zła i co będzie?
- Szybko go nie odzyskacie. Marek jak go dorwie, to już nie puści. Jak dobrze, że ja będę miała czas dla małego, jak wszyscy będziecie w pracy.
- Gosia! Tak łatwo wam dziecka nie oddam!
- No co, trochę posiedzi z babcią, pogotuje, pojeździmy z odkurzaczem i będziemy robić w domu wzium-wzium po dywanie.
- Pamiętam, jak każde z moich dzieci miało dziwny okres w swoim życiu, w którym siadało na odkurzacz i udawało, że jedzie.
- Poważnie? - zapytał Szymon ze zdziwioną miną.
- Synek, ty to jeszcze udawałeś, że jesteś policjantem.
- No widzisz, zawsze chciałem być taki jak ty. - odpowiedział dumnie.
Nagle usłyszałam napad śmiechu dobiegający z samochodu taty. Razem z Wojtkiem podeszliśmy bliżej, aby nagrać naszego syna siedzącego u dziadka na kolanach i naciskającego rączkami w kierownicę tak, że z każdym odgłosem klaksonu śmiał się wniebogłosy.
- Śmieje się z taką samą intonacją jak jego mama. Na całą ulicę.
- Dobrze, że nie na dwie, jak tato.
- A idź ty!
Wojtek pocałował mnie w czoło a ja objęłam go lewą ręka w pasie.
- Ale rodzice to ci się udali, Kajtuś!
- Wiadomo, chodź do mamy!
Wzięłam synka na ręce i obserwowałam jego zainteresowanie moją przywieszką. Następnie pocałowałam go w policzek powodując, że zaczął głaskać swoimi malutkimi paluszkami moją twarz.
- Kiedyś to będzie tragedia, bo cie zjem z tej miłości i co będzie?
- Do mnie tak nie mówisz!
Wszyscy obecni zaczęli się śmiać
- Wojtek, a kiedy będzie ślub?
- Jaki ślub, Kuba?
- No twój i Marcelki.
- Właśnie, kiedy będę mógł nazwać cię moim prawowitym zięciem?
- Nie myśleliśmy jeszcze nad tym. - odpowiedziałam, wyraźnie zainteresowana tematem zapoczątkowanym przez najmłodszego brata.
- W zimie na pewno nie, bo w zimie nie ma ślubów. Podobno ma to być taki miesiąc, w którym jest literka R. Więc macie do wyboru marzec, czerwiec, sierpień wrzesień, październik. Bo grudnia nie liczę.
- Marek, jeżeli już coś, to czerwiec będzie chyba najlepszy. W sierpniu młodzi na wakacje pojadą.
- Czekajcie, stop! Właśnie zaczęliście planować mój ślub.
- Nasz ślub.
- No właśnie, nasz.
- Kochani, nic się nie martwcie! We wszystkim wam pomożemy!
Rozmowy chwilowo ucichły. Nie rozmawialiśmy z Wojtkiem na temat ślubu. Nawet nie mieliśmy kiedy. W styczniu urodził się Kajetan, a sezon ligowy trwał w najlepsze. Ponadto, w sportowym życiu Włodarczyka na nowo zaistniała reprezentacja. Wszystko kręciło się wokół siatkówki i naszego syna, a każdą wolną chwilę spędzaliśmy na nadrabianiu zaległości. Na pewno nie było tak, że nie chcieliśmy stanąć przed ołtarzem. Po prostu nie było kiedy o tym pomyśleć, a takich decyzji nie warto podejmować pochopnie.
Po dwudziestej drugiej wróciliśmy do domu. Wojtek trzymał na rękach śpiącego od godziny Kajetana po czym położył go do łóżeczka. Po wieczornej toalecie usiedliśmy przy kuchennym stole obok siebie. Obydwoje wiedzieliśmy, czego będzie dotyczyć nasza wieczorna rozmowa.
- Twój ojciec miał rację. Chyba powinniśmy o tym pomyśleć.
- Powinniśmy, ale żeby dobrze zorganizować całe przedsięwzięcie trzeba się nalatać, nawet na te głupie nauki do kościoła. Ja dam radę. Dziecko ma kto przypilnować, a praca to jeszcze nic takiego. Powstaje teraz pytanie, jak ty sobie z tym wszystkim poradzisz. Ciągle grasz. Ciągle gdzie indziej.
- Kochanie, tego naprawdę nie jest tak dużo, jak ci się wydaje. Najwięcej załatwień będzie w maju, po sezonie. Przynajmniej do połowy miesiąca będzie trochę luźniej.
- Wojtek, ty naprawdę chcesz?
- Chcę. A jeżeli ty chcesz, to już całkiem pełnia szczęścia. Pamiętaj, że jeszcze przed nie takimi wyborami jak termin ślubu, który kiedyś i tak weźmiemy, będziemy stawać.
- Przydałoby się coś zarobić przynajmniej.
- Nie rozmawiajmy o pieniądzach. Przecież wiesz, że akurat z tym damy radę.
- Wiem, wiem. Ale ja tak nie chcę. W tym momencie utrzymujesz i mnie i Kajetana. Przestałam brać rentę za mamę i mało co udało mi się zaoszczędzić. Musiałam za coś tankować, co jeść i za co się ubrać. Od taty też nie chcę brać, tym bardziej od Gosi. Chcę sama wreszcie zarobić na swoje wesele, bo właśnie po to się między innymi wykształciłam. Żeby mieć fundusze.
- Jestem głową rodziny i bądź co bądź to w moim obowiązku jest zapewnienie wam jak najlepszych warunków.
- Zapewniasz, przecież niczego nam nie brakuje.
- I jak będzie trzeba to sam wszystko pozapłacam.
- Wojtek!
- Tak właśnie mam na imię. A teraz idziemy spać, bo już jutro wracam na treningi, a mały obudzi cię o siódmej, kiedy mnie już nie będzie.
Na szczęście obudziłam się jeszcze przed wyjazdem Wojtka na zgrupowanie. Pomimo tego, że miał być poza domem tylko dwa tygodnie, kiedy odjechał z parkingu, zaczęłam płakać. Nienawidzę pożegnań. Chciałabym, aby Kajetan miał częściej tatę przy sobie. Sama również chciałabym mieć Wojtka codziennie obok. Wiadomo, rozłąka ma również swoje plusy, ale taki już los kobiety siatkarza.
Po śniadaniu ubrałam synka i udałam się do mojej przyjaciółki na nasze rytualne już plotkowanie. Maciek wracał z kancelarii dopiero po południu, więc mogłyśmy swobodnie porozmawiać. Po drodze wstąpiłam do sklepu z asortymentem dla dzieci i widząc słodką sukienkę dla małej Kingi od razu postanowiłam ją kupić w prezencie. Spacer dobrze mi zrobił, chociaż temperatura wynosiła kolejny dzień dobre trzydzieści stopni. Lepsze to niż duszenie się w samochodzie. Zostawiłam wózek na dole w klatce schodowej, wykorzystując to, że drzwi zamykane są na domofon i raczej małe prawdopodobieństwo, że zostanie on skradziony.
- A teraz dasz buzi cioci Kasi, jak wejdziemy.
Bez pukania otworzyłam drzwi, krzycząc przy tym wesoło ''Cześć!''.
- Cześć kochani. Boże! Marcela, wyglądasz jakbyś trzymała na rękach miniaturkę Wojtka.
- Mówisz mi to za każdym razem jak u ciebie jestem i prawdę mówiąc nie wiem, czy jest to komplement, czy nie.
- Przeżywasz, dawaj go tu!
Przyjaciółka zabrała Kajtka i przechadzała się z nim po domu. Ja zaś zaglądnęłam tylko do śpiącej Kingi, po czym usiadłam w salonie.
- Jak tam rodzinny grill? Spotkałam rano twojego tatę.
- Czyli zapewne już wiesz. Super było, z resztą wiesz, że zawsze miło wspominam każdą imprezę rodzinną.
- Ja też lubię imprezy u Kowalewskich. Chyba bardziej niż te u mojej rodziny.
Obydwie wybuchnęłyśmy śmiechem, ponieważ zawsze zabierałam Kaśkę na wszystkie wakacje z moją rodziną, nawet wtedy, kiedy żyła jeszcze moja mama.
- Tym razem ominęło cię coś bardzo, bardzo ciekawego. Marek koniecznie chce, abym pozbyła się jego nazwiska.
- No nie gadaj, że dopiero pół roku po narodzinach syna, ktokolwiek z was wspomniał o ślubie.
- Kaśka, ja rozumiem, że ty jesteś już rok po ślubie, ale Maciek nie jest siatkarzem.
- Dobra, masz rację. To jest jakieś wytłumaczenie. Ale nawet przy chrzcie nikt nie wspomniał o tym, czy jesteście małżeństwem?
- Nie. Gosia załatwiła nam księdza, jakiegoś jej znajomego ze szkolnych lat, który nawet oto nie zapytał.
- A co o tym myślisz?
- Pożyjemy, zobaczymy. Może za rok, może trochę mniej? Nie wiem. Teraz skupiam się na tyn, żeby Kajetanowi niczego nie zabrakło. W październiku idę do tej roboty, pewnie będę mieć mniej czasu na wszystko, ale może jakoś uda nam się wspólnie zabrać za te przygotowania. Zdaję sobie sprawę z tego, że pochodzę z raczej religijnej rodziny i nie chcę żyć na kocią łapę. Poza tym, jak się kogoś kocha, to chcę się być z nim już na tym najwyższym poziomie związku, mowa o małżeństwie.
- Słońce, ty byś dała radę nawet góry przenieść. Matką jesteś dobrą, z resztą to było do przewidzenia, że w kim jak w kim, ale w tobie to obudzi się instynkt macierzyński. Partnerką jesteś równie wspaniałą, a żoną to będziesz jeszcze lepszą.
- Problem w tym, że ja się zrobiłam chyba za dobra. Gdzieś tam uciekł ten mój chłód.
- I bardzo dobrze. Ostatnio siedzieliśmy z Maćkiem sami w domu, bo małą zawieźliśmy do wielce stęsknionych dziadków i rozmawialiśmy o tym, co powiedzmy Kindze jak będzie pytała o to jak i kiedy się poznaliśmy. Śmialiśmy się, że to będzie opowieść na co najmniej godzinę. Ty w sumie zawarłabyś wszystko w jednym słowie - internet.
- Gdyby Kajetan oto zapytał, to zapewne odpowiedziałabym, że poznaliśmy się przypadkiem, ale okazało się, że czekaliśmy na siebie przez całe życie.
*KONIEC*
I tym oto sposobem zakańczam coś, co wymagało ode mnie najwięcej czasu z pośród napisanych do tej pory opowiadań. Coś, czego rozdziały były najbardziej przemyślane, niekoniecznie od początku, ale na pewno ze sporym wyprzedzeniem. Coś, co kończy się razem z kolejnym ważnym rokiem mojej edukacji. Przypadek? Może. W każdym razie ... Cieszę się, że jest Was więcej, ale mam nadzieję, że na tym się nie skończy. Wszystkie miłe słowa motywowały mnie do pisania kolejnych części. Wspominałam już, że ruszam z nowym opowiadaniem, nie wiem dokładnie kiedy, podejrzewam, że długo nie będziecie musieli czekać. Wiadomo, pomysły póki świeże to trzeba je przelewać na klawiaturę. ;) Kurcze. Jest mi dziwnie. Jakoś tak smutno. Pewnie przejdzie z czasem, chociaż nie ukrywam, że to kolejne moje opowiadanie, do którego będę wracała z miłą chęcią. W każdym coś od siebie zostawiłam. Oprócz odczuć bohaterów było coś tylko mojego, co w jakiś sposób umieściłam w historii albo coś, co między wierszami da się odczytać. No, i jeszcze na sam koniec pragnę wszystkim - czytającym i komentującym podziękować za obecność. Szczególne podziękowania dla Repugnance (widzimy się w Krakowie, mam nadzieję, już niedługo!) i dla Lectis (do Warszawy też mogę zaglądnąć, a co!).
Trzymajcie się ciepło. Dodawajcie, obserwujcie i komentujcie i czytajcie moje czwarte już, nadchodzące wypociny. Już dziś zapraszam Was na:
http://bywalo-roznie.blogspot.com/
I tym oto sposobem zakańczam coś, co wymagało ode mnie najwięcej czasu z pośród napisanych do tej pory opowiadań. Coś, czego rozdziały były najbardziej przemyślane, niekoniecznie od początku, ale na pewno ze sporym wyprzedzeniem. Coś, co kończy się razem z kolejnym ważnym rokiem mojej edukacji. Przypadek? Może. W każdym razie ... Cieszę się, że jest Was więcej, ale mam nadzieję, że na tym się nie skończy. Wszystkie miłe słowa motywowały mnie do pisania kolejnych części. Wspominałam już, że ruszam z nowym opowiadaniem, nie wiem dokładnie kiedy, podejrzewam, że długo nie będziecie musieli czekać. Wiadomo, pomysły póki świeże to trzeba je przelewać na klawiaturę. ;) Kurcze. Jest mi dziwnie. Jakoś tak smutno. Pewnie przejdzie z czasem, chociaż nie ukrywam, że to kolejne moje opowiadanie, do którego będę wracała z miłą chęcią. W każdym coś od siebie zostawiłam. Oprócz odczuć bohaterów było coś tylko mojego, co w jakiś sposób umieściłam w historii albo coś, co między wierszami da się odczytać. No, i jeszcze na sam koniec pragnę wszystkim - czytającym i komentującym podziękować za obecność. Szczególne podziękowania dla Repugnance (widzimy się w Krakowie, mam nadzieję, już niedługo!) i dla Lectis (do Warszawy też mogę zaglądnąć, a co!).
Trzymajcie się ciepło. Dodawajcie, obserwujcie i komentujcie i czytajcie moje czwarte już, nadchodzące wypociny. Już dziś zapraszam Was na:
http://bywalo-roznie.blogspot.com/